Cześć! Z tej strony Emilia i Marcin. Tym razem mamy do opowiedzenia historię krótką, jednodniową, prosto z Londynu!
Wypady na jeden dzień do Londynu nie są już niczym nadzwyczajnym czy zaskakującym. Co prawda bilety nie są tak tanie jak jeszcze parę lat temu ale wciąż można znaleźć okazje na lot za ok. 90zł w dwie strony. Skoro wszyscy latają to my też! Pokusiliśmy się na taką wycieczkę dość spontanicznie, kupując bilety na wiele tygodni przed terminem odlotu. Tym samym zafundowaliśmy sobie zupełnie nierutynowe, niedzielne popołudnie.
:) Jeśli sami chcielibyście się wybrać na podobne, niezobowiązujące wojaże po stolicy Europy to zachęcam do lektury, podzielimy się z Wami naszym planem wycieczki i damy kilka wskazówek. A do tego talia naszych ulubionych zdjęć
:)
Wylot o 6 rano z warszawskiego Lotniska Chopina. SZÓSTA RANO! Pobudka o trzeciej czyli to, co odbiera radość z każdego wyjazdu. Przynajmniej przez pierwsze parę godzin. Wylądowaliśmy na London Luton i autobusem EasyBus ruszyliśmy w drogę. Na Victoria Coach Station byliśmy już o 9:10, cały dzień przed nami!
Niżej wrzucam mapkę z zaznaczoną trasą naszego spaceru a później opowiem krótko o przystankach na naszej drodze.
:)
Na początku warto wspomnieć o DESZCZU, głównym towarzyszu naszej podróży od rana do nocy. Pamiętajcie o parasolach i kurtkach przeciwdeszczowych. Chyba, że będziecie mieć większe szczęście do pogody niż my, czego Wam z całego serca życzę
:)
Pierwsze kroki postawiliśmy w kierunku Buckingham Palace. W związku z tym, że były to 90 obchody urodzin ponadczasowej królowej Elżbiety to... nic nie udało nam się zobaczyć. Park dookoła pałacu był pełen ludzi, do samej bramy prowadziła długa kolejka wyczekujących. A że wcale nie zależało nam na oględzinach pałacu to z podniesionymi głowami, poszliśmy dalej!
Parasolka z flagą Wielkiej Brytanii to kwintesencja tego klimatu!
Dzięki tym uroczym nakryciom głowy, brytyjscy policjanci przypominają kreskówkowe postacie, pełne humoru i o dobrym usposobieniu
:)
KLASA!
No to teraz maszerujemy w stronę Big Bena. Deszcz jest coraz bardziej dokuczliwy, uniemożliwia robienie zdjęć i swobodne przemieszczanie się. Istna ulewa!
Pocztówkowe
:)
Szczerze, nie wiem, czy ktoś poza turystami w ogóle wchodzi do tych budek. To chyba jedynie ładnie wyglądający przeżytek wypełniający zabudowę miasta, dodaje mu charakteru i klimatu.
Flagi, flagi i jeszcze raz flagi! Było ich pełno, rozwieszone nad każdą ulicą mokły i ciężko falowały.
Tuż za rogiem czekało na nas szeroko otwarte oko Londynu, London Eye. Próba zrobienia sobie selfie w tym charakterystycznym miejscu zajęła nam dobre 10min ze względu na coraz bardziej mokre z minuty na minutę, WSZYSTKO. Nie wsiedliśmy do wagoników, mieliśmy niewiele czasu a tempo z jakim poruszało się koło sprawiało, że przez chwilę się zastanawialiśmy czy aby na pewno nie stoi w miejscu. Nie mniej jednak, London Eye wygląda świetnie, niezależnie od pogody.
;)
Kiedy wytężycie wzrok, dostrzeżecie w środku ludzi!
Następnie spacer wzdłuż Tamizy w kierunku National Gallery.
Bobofrut na chodniku
;)
A może parasolka to część brytyjskiego outfitu?
Spokojnie, to nie Paryż
:) Londyn też nie tonie w śmieciach chociaż ilość gór usypanych z worków robi gdzieniegdzie wrażenie!
No i jesteśmy, w Galerii Narodowej! Wstęp jest darmowy zatem bez obaw możecie poświęcić galerii tyle czasu ile potrzebujecie i wracać do niej tak często, jak tylko Was najdzie ochota. Zbiory obrazów są imponujące, warto tutaj zajrzeć nawet jeśli nie jesteście wielkimi fanami sztuki. Chociaż dla słoneczników Van Gogha...
;)
Rąbek tajemnicy!
Dużo ikon i ozdobnych zbiorów dla amatorów sztuki kościelnej.
Ale jestem zły i święty!
Brzydka księżniczka, Quentin Massys, 1525.
I Rousseau, który znalazł w Marcinie nowego fana
;)
Kolejny przystanek na naszej trasie to Piccadilly Circus i dzielnica Soho, czyli dużo sklepów, kawiarni, mody i blichtru. To tutaj wstąpiliśmy na zakupy i zatrzymaliśmy się na obiad w wegańskiej, niedużej knajpce o nazwie Vantra Vitao, którą szczerze możemy polecić. Ceny nie są najniższe ale jedzenie smaczne i sycące. Jak się okazało, prowadzi ją Polak
:) Warto tutaj zajrzeć na lunch!
Przy Piccadilly Circus zaczęło się rozpogadzać, aż zdjęliśmy kurki z wrażenia. Pogoda w końcu nabrała kolorów
:) Sam plac nie zrobił na mnie specjalnego wrażenia. Porównywany z nowojorskim Times Square, Piccadilly Circus to parę dużych reklam umiejscowionych na budynku. Wyglądają okej ale czy dupę nam urwało? Moja dalej jest na miejscu.
;)
I te piękne taksówki!
Kolejne flagi na wypadek, jakbyśmy zapomnieli, że jesteśmy w Wielkiej Brytanii
;)
Kartka dla Karoliny. Mam nadzieję, że nie wsadzą mnie do więzienia za te wąsy!
Polskie szafiarki byłyby w niebie...
;)
Później szybkie zakupy w Primarku bo to grzech do niego nie wejść, kiedy jesteście w Londynie. Ja dopiero teraz zrozumiałam fenomen tego sklepu, w którym ceny przypominają najlepsze, polskie wyprzedaże. Ogrodniczki zakupione, teraz pędem na przystanek autobusowy Marble Arch! Po 18:00 siedzieliśmy już wygodnie w EasyBus, z żalem żegnając Londyn.
Niestety, z lotniskiem Luton mieliśmy okazję spędzić wiele czasu i zapoznać się z nim naprawdę blisko. Nasz lot spóźnił się ponad 5 godzin. Ale byliśmy wściekli! Wskazówka dla przyszłych podróżujących: zabierzcie ze sobą chociaż karty bo Luton nie oferuje sobą nic ciekawego. A jak wiadomo, godziny spędzone na wyczekiwaniu samolotu przychodzą niespodziewanie...
;)
W domu byliśmy dopiero o 7 rano. Kolejny wypad planujemy we wrześniu, tym razem na zakupy z moją mamą. Primarku, nadchodzimy!
Dziękujemy za uwagę, do zobaczenia.
;)
PS. Cicho liczę na jakiś szczery feedback z Waszej strony.
;)
Niestety przy planowaniu tak duzo naprzod, pogoda jest nieprzewidywalna. Zreszta ostatnio ciagle pada. Szczery feedback: fajny tekst tylko te dup.. i gow.. mi nie pasowaly do reszty.
widzę, że byliśmy w ten sam weekend, przy czym my od soboty i trasa POZ-LTN-POZ
;) w sobotę była naprawdę przyzwoita pogoda, poza paroma deszczowymi epizodami całkiem przyjemnie było, w niedzielę ten deszcz siąpił praktycznie cały dzień, no ale to Londyn...
;) my dolecieliśmy jakieś1,5h po planowanym czasie więc też nie najgorzej choć wstawało się dosyć opornie kolejnego dnia, nie powiem
:lol: miałam też obawy z racji obchodów urodzin królowej ale zupełnie bezproblemowo nam się podróżowało
:)
Potocka Ewa napisał:Fajny wpis! akurat planuje weekend w Londynie więc idealnie się przydał
;) w jakim budżecie +/- zamknęliście podróż?Hej Ewa! Fajnie, że udało się pomóc. Nasza podróż trwała tylko jeden dzień, bez noclegu. Na samolot+autobus+ciepły obiad wydaliśmy ok 260zł/os. Do tego doszły drobne wydatki takie jak woda/pocztówka/jakieś pamiątki/zakupy/kawa. Czekając na lotnisku w drodze powrotnej, wydaliśmy razem kolejne ponad 100zł bo nie mieliśmy wyjścia, musieliśmy coś zjeść przez te 5 godzin. Ciężko powiedzieć, jakie wydatki czekają Ciebie bo wiele zależy od miejsca, w jakim będziesz się stołować i ilości pamiątek, jakie przywieziesz.
;) Podpowiem tylko, że kawa w Coffee Nero ma podobne ceny do polskich, woda i inne podstawowe produkty też nie kosztują dużo więcej niż w PL. A, no i my w ogóle nie korzystaliśmy z metra.
;)
Z tej strony Emilia i Marcin. Tym razem mamy do opowiedzenia historię krótką, jednodniową, prosto z Londynu!
Wypady na jeden dzień do Londynu nie są już niczym nadzwyczajnym czy zaskakującym. Co prawda bilety nie są tak tanie jak jeszcze parę lat temu ale wciąż można znaleźć okazje na lot za ok. 90zł w dwie strony. Skoro wszyscy latają to my też! Pokusiliśmy się na taką wycieczkę dość spontanicznie, kupując bilety na wiele tygodni przed terminem odlotu. Tym samym zafundowaliśmy sobie zupełnie nierutynowe, niedzielne popołudnie. :) Jeśli sami chcielibyście się wybrać na podobne, niezobowiązujące wojaże po stolicy Europy to zachęcam do lektury, podzielimy się z Wami naszym planem wycieczki i damy kilka wskazówek. A do tego talia naszych ulubionych zdjęć :)
Wylot o 6 rano z warszawskiego Lotniska Chopina. SZÓSTA RANO! Pobudka o trzeciej czyli to, co odbiera radość z każdego wyjazdu. Przynajmniej przez pierwsze parę godzin. Wylądowaliśmy na London Luton i autobusem EasyBus ruszyliśmy w drogę. Na Victoria Coach Station byliśmy już o 9:10, cały dzień przed nami!
Niżej wrzucam mapkę z zaznaczoną trasą naszego spaceru a później opowiem krótko o przystankach na naszej drodze. :)
Na początku warto wspomnieć o DESZCZU, głównym towarzyszu naszej podróży od rana do nocy. Pamiętajcie o parasolach i kurtkach przeciwdeszczowych. Chyba, że będziecie mieć większe szczęście do pogody niż my, czego Wam z całego serca życzę :)
Pierwsze kroki postawiliśmy w kierunku Buckingham Palace. W związku z tym, że były to 90 obchody urodzin ponadczasowej królowej Elżbiety to... nic nie udało nam się zobaczyć. Park dookoła pałacu był pełen ludzi, do samej bramy prowadziła długa kolejka wyczekujących. A że wcale nie zależało nam na oględzinach pałacu to z podniesionymi głowami, poszliśmy dalej!
Parasolka z flagą Wielkiej Brytanii to kwintesencja tego klimatu!
Dzięki tym uroczym nakryciom głowy, brytyjscy policjanci przypominają kreskówkowe postacie, pełne humoru i o dobrym usposobieniu :)
KLASA!
No to teraz maszerujemy w stronę Big Bena. Deszcz jest coraz bardziej dokuczliwy, uniemożliwia robienie zdjęć i swobodne przemieszczanie się. Istna ulewa!
Pocztówkowe :)
Szczerze, nie wiem, czy ktoś poza turystami w ogóle wchodzi do tych budek. To chyba jedynie ładnie wyglądający przeżytek wypełniający zabudowę miasta, dodaje mu charakteru i klimatu.
Flagi, flagi i jeszcze raz flagi! Było ich pełno, rozwieszone nad każdą ulicą mokły i ciężko falowały.
Tuż za rogiem czekało na nas szeroko otwarte oko Londynu, London Eye. Próba zrobienia sobie selfie w tym charakterystycznym miejscu zajęła nam dobre 10min ze względu na coraz bardziej mokre z minuty na minutę, WSZYSTKO. Nie wsiedliśmy do wagoników, mieliśmy niewiele czasu a tempo z jakim poruszało się koło sprawiało, że przez chwilę się zastanawialiśmy czy aby na pewno nie stoi w miejscu. Nie mniej jednak, London Eye wygląda świetnie, niezależnie od pogody. ;)
Kiedy wytężycie wzrok, dostrzeżecie w środku ludzi!
Następnie spacer wzdłuż Tamizy w kierunku National Gallery.
Bobofrut na chodniku ;)
A może parasolka to część brytyjskiego outfitu?
Spokojnie, to nie Paryż :) Londyn też nie tonie w śmieciach chociaż ilość gór usypanych z worków robi gdzieniegdzie wrażenie!
No i jesteśmy, w Galerii Narodowej! Wstęp jest darmowy zatem bez obaw możecie poświęcić galerii tyle czasu ile potrzebujecie i wracać do niej tak często, jak tylko Was najdzie ochota. Zbiory obrazów są imponujące, warto tutaj zajrzeć nawet jeśli nie jesteście wielkimi fanami sztuki. Chociaż dla słoneczników Van Gogha... ;)
Rąbek tajemnicy!
Dużo ikon i ozdobnych zbiorów dla amatorów sztuki kościelnej.
Ale jestem zły i święty!
Brzydka księżniczka, Quentin Massys, 1525.
I Rousseau, który znalazł w Marcinie nowego fana ;)
Kolejny przystanek na naszej trasie to Piccadilly Circus i dzielnica Soho, czyli dużo sklepów, kawiarni, mody i blichtru. To tutaj wstąpiliśmy na zakupy i zatrzymaliśmy się na obiad w wegańskiej, niedużej knajpce o nazwie Vantra Vitao, którą szczerze możemy polecić. Ceny nie są najniższe ale jedzenie smaczne i sycące. Jak się okazało, prowadzi ją Polak :) Warto tutaj zajrzeć na lunch!
Przy Piccadilly Circus zaczęło się rozpogadzać, aż zdjęliśmy kurki z wrażenia. Pogoda w końcu nabrała kolorów :)
Sam plac nie zrobił na mnie specjalnego wrażenia. Porównywany z nowojorskim Times Square, Piccadilly Circus to parę dużych reklam umiejscowionych na budynku. Wyglądają okej ale czy dupę nam urwało? Moja dalej jest na miejscu. ;)
I te piękne taksówki!
Kolejne flagi na wypadek, jakbyśmy zapomnieli, że jesteśmy w Wielkiej Brytanii ;)
Kartka dla Karoliny. Mam nadzieję, że nie wsadzą mnie do więzienia za te wąsy!
Polskie szafiarki byłyby w niebie... ;)
Później szybkie zakupy w Primarku bo to grzech do niego nie wejść, kiedy jesteście w Londynie. Ja dopiero teraz zrozumiałam fenomen tego sklepu, w którym ceny przypominają najlepsze, polskie wyprzedaże. Ogrodniczki zakupione, teraz pędem na przystanek autobusowy Marble Arch! Po 18:00 siedzieliśmy już wygodnie w EasyBus, z żalem żegnając Londyn.
Niestety, z lotniskiem Luton mieliśmy okazję spędzić wiele czasu i zapoznać się z nim naprawdę blisko. Nasz lot spóźnił się ponad 5 godzin. Ale byliśmy wściekli! Wskazówka dla przyszłych podróżujących: zabierzcie ze sobą chociaż karty bo Luton nie oferuje sobą nic ciekawego. A jak wiadomo, godziny spędzone na wyczekiwaniu samolotu przychodzą niespodziewanie... ;)
W domu byliśmy dopiero o 7 rano. Kolejny wypad planujemy we wrześniu, tym razem na zakupy z moją mamą. Primarku, nadchodzimy!
Dziękujemy za uwagę, do zobaczenia. ;)
PS. Cicho liczę na jakiś szczery feedback z Waszej strony. ;)